Pragnienie wyjscia na dwor bylo silniejsze od nas. Julcia jak uslyszala, zeby zakladac buty, od razu doskoczyla do drzwi i zaczela ruszac zamkiem. Nic nie stanelo nam na przeszkodzie, nawet deszcz ktory pada nieprzerwanie od wczoraj. Przypomnialam sobie o kaloszach, ktore wzielam podczas ostatniej wizyty w Polsce. Teraz przyszedl na nie moment.
Wybralysmy sie do spozywczego do Giusy i Ezio. U nich handel chyba tez zalezy od pogody. Zamiast kolejki w sklepie, rozdzwonil sie telefon i wszyscy skladaja zamowienia na odleglosc. Ezio rozpieszcza klientow, szykuje siaty zakupow i zanosi je na wskazany adres. Nie ma to jak male sklepiki, ktorym na prawde zalezy na kliencie.
Julcia rozsiadla sie na krzesle przed witryna z serami i wedlinami. Wskazala palcem na prawo i powiedziala: "Pizzi!!" (czytaj pizza).
Spacer w deszczu wyszedl na dobre, bo oprocz milego spotkania i pogawedzenia na przerozne przyziemne tematy, minal nam rowniez katar.