W niedzielne popoludnie udalismy sie do Galcetello - malutkiej frakcji przy polnocnym Prato. Jeszcze nigdy tam nie bylam, stad nie wiedzialam czego sie spodziewac. Przez Galcetello przechodzi jedna duza ulica.
Wiatr zerwal ubranie Elvisa
Na niedziele zostala ona zamknieta, ogrodzona metalowymi plotkami. Jeden bardzo starszy kierowca ich nie zauwazyl, wjechal w nie autem i jakby nigdy nic przejechal przez cala aleje (ciagnac za soba jeden plotek). Na jego widok ludzie stukali sie w glowe.
Przemarsz alegoryczny mial zaczac sie o 14.30. Jednak po uczestnikach nie bylo ani sladu ani slychu.
Zziebnieci weszlismy do jedynego okolicznego baru. Okazalo sie, ze siedzi tam pol okolicy i ogrzewa sie przez zimnem. Byla tez grupa mlodych ludzi w bialych kombinezonach. Potem staneli na czele karnawalowej parady.
Okolo godziny 15.15 zaczely zbierac sie okoliczne dzieci.
Pani przygotowujaca do wystepu wszystkie Myszki Miki
Wszystkie przebrane i gotowe na obrzucanie sie konfetti i psikanie kolorowymi spray'ami. Ruszyla ciuchcia - atrakcja dnia.
Skompletowano tez uczestnikow parady i rozpoczeto karnawal w Galcetello.
Duze figury przypominaly mi ufoludki z filmu "Mars attack"
W ciagu godziny wiatr wszedl mi w plecy i mimo zimowej czapki poczlam dreszcze. Jak tylko parada sie zakonczyla ucieklismy do samochodu, by ruszyc w dalsza droge. Kierunek: swieto necci (nalesnika kasztanowego)...