środa, 11 stycznia 2012

Pierwszy toskanski dzien w roku

Chaos chaos i jeszcze raz chaos. A w zargonie polskim: "nie ogarniam kuwety".
Pierwsza rzecza po przyjezdzie bylo pojscie do tesciowej. W biegu zdazylam wrzucic pierwsze pranie i wlaczyc pralke.
Na dworzu wyjatkowo zimno, bo dwa na plusie. W miejscach gdzie nie padalo slonce widoczny byl szron.


Nonna czyli babcia Julci czekala juz na klatce schodowej. Na gazie kawa i mleko. A na stole pakunek z cukierni: ciastko Befana dla wnuczki. 6 stycznia we Wloszech przychodzi czarownica i rozdaje dzieciom lakocie, przede wszystkim wegiel zrobiony z cukru.








Befana przed...

... i po konsumpcji

Nastepnie po dwoch kawach wyszlysmy na "obchod" miasta. Akurat byl dzien targowy. Nie obylo sie bez kupienia kawalka pizzy.
Na targu, jak zawsze, gwarno i halasliwie.


Nastepnie skoczylysmy do sklepu bo mleko. Spotkalysmy znajoma, ktorej pokazalysmy zdjecia z polskiego przedszkola. Byla w glebokim szoku, ze nasze szkolnictwo jest tak bogate ze nasze placowki sa tak piekne. Zachwycala sie wszystkim co widziala na zdjeciach. Na koncu oniemiala jak powiedzialam, ile przedszkole kosztuje.
"Ale wy tam macie dobrze" - odrzekla.
Na placu zabaw swiecilo slonce, czego w ostatnich tygodniach bylo mi brak. Bezchmurne niebo i prawie pusty plac zabaw. W Polsce  przy szarej, zimnej pogodzie w parku jest zawsze pelno. "Co kraj to obyczaj".

 Starsi panowie korzystajacy z promykow slonecznych

Wrocilam do domu, rozwiesilam pierwsze pranie, wlaczylam drugie. Walizki rozpakowane, pokoje z gorami rzeczy do wlozenia do szaf oraz szuflad. Sciagnelam emaile: prawie 30 nieodczytanych. Artykul do akceptacji, jeszcze pare inncyh pytan...  prosze wszystkich o cierpliwosc. "Musze dojsc do siebie" (hihihihi)
Chaos, chaos, chaos...