środa, 16 maja 2012

Pieczenie chleba

Cala sobote spedzilismy na farmie u Gabrielli.
Od samego rana jej mama (Agnese) krzatala sie przy piecu. Przygotowywala wszystko do wypiekania chleba.
Najpierw wrzucila drewno, ktore ogrzalo caly srodek pieca. Resztki spalonego drzewa zostaly wymiecione na zewnatrz.


Poprzedniego wieczora Agnese przygotowala zaczyn drozdzowy, a z samego rana zagniotla ciasto na chleb (a bylo to pewnie o 5 rano).



















Kiedy piec byl dostatecznie nagrzany Agnese zaczela wkladac do srodka bochenki chleba:



A nam juz zaczela "cieknac" slinka. Przypatrywalismy sie, jak Agnese radzi sobie sama ze wszystkim:



Kiedy piec wypelnil sie po brzegi Agnese zamknela go zelazna "klapa" i podsypala ja zazacym sie drewnem.


Teraz nalezalo tylko czekac...

Okolo 10.30 pojawili sie glodni pasterzy, ktorzy zasiedli do stolu i czekali na chleb. A na stole istna uczta: miesiwa, sery oraz wino:


Gabriella mowi, ze trzeba ich rozpieszczac. W koncu takich ludzi trzeba szukac ze swieca w reku. Malo kto zajmuje sie takim zawodem. Ci pasterzy sa specjalnie wynajmowani do strzyzenia owiec. Z tygodnia na tydzien zmieniaja farme, strzyga owce w calym rejonie. Jednym slowem fachowcy!

Kiedy wszyscy czekalismy na chleb, Agnese rozpoczela przygotowywanie schiacciaty:



















 Co jakis czas zagladala do pieca...


Po pol godzinie zaczela wyjmowac pierwsze bochenki.















Pasterzy juz nie mogli sie doczekac. Chwycili chleb doslownie prosto z pieca i zaczeli go energicznie kroic.


My tez zjedlismy malutki bochenek chleba i poczekalismy na schiacciate...


Pasterzy jedli do samego poludnia. Dwa bochenki chleba, dwie patery wedlin, sery i wino. Najedzeni ruszyli do pracy (o ktorej jutro).


My zjedlismy trzy schiacciaty... Nastepnie ruszylismy za pasterzami...