środa, 18 maja 2011

Karczochy samodzielnie

Wedlug mojej tesciowej sezon karczochow skonczyl sie juz bardzo dawno temu. Natomiast w kasetce, ktora bierzemy co tydzien od biologicznego rolnika wciaz je znajdujemy. Poczatkowo zanosilam je do tesciowej, ale nasluchalam sie samych krytyk. "Sa takie twarde, ze cala noc bolaly mnie rece itd...". Zanosilam je, bo tesciowa jest ekspertka od karczochow. Lepiej z nia nie konkurowac w tej materii.
W zwiazku z zaistniala sytuacja ostatnie karczochy postanowilam zrobic sama. Najpierw obralam je z najtwardszych lusek, obcielam lodygi, oskrobalam je z cienkich niteczek i lisci. Nastepnie wszystko wlozylam do wody z wycisnieta cytryna i pozostawilam na noc. Rano karczochy przecielam na cwiartki, wycielam wloski ze srodka.


Na patelnie polana oliwa z oliwek wrzucilam 2 zabki czosnku (drobno skrojonego). Kiedy karczochy lekko sie podsmazyly dolalam pare lyzek wody, dodalam troche soli, przykrylam garnek i zostawilam na malym ogniu, by sie dusilo. Karczochy zmiekly i byly gotowe do jedzenia.


Nawiazujac do wczorajszej szalwii, to ja niestety tez nie mam ogrodka. Na tarasie natomiast jest zbyt goraco, by cokolwiek hodowac. Slonce spali wszystko w 5 minut (w lato jest tak goraco, ze nie mozna postawic stopy na kafelkach). Dlatego swieze ziola, tj. szalwie, rozmaryn lub bazylie biore na targu. Wczoraj Alessandro (sprzedawca) dal mi wyjatkowo ogromna szalwie - liscie giganty. Ta napewno nie rosla na tarasie.

1 komentarz:

  1. Ale masz fajnie w tej Toskanii:) Chętnie bym zjadła takich karczochów, o ziołach nie wspominając:)

    OdpowiedzUsuń