Bardzo lubie wloskie biesiadowanie. Takie bez zadnego stresu. Siedzenie na czym popadnie (moga byc oczywiscie krzesla, ale i schody, murki, trawa, itd.). Dlugi, drewniany stol. Obrus przypiety pinezkami, zeby nie odfrunal z wiatrem. Na stole pysznosci przygotowane przez gospodynie, jej meza, kuzynow, kuzynki. Jednym slowem: kazdy ma swoj wklad w te feste. Napoje w przenosnej lodowce z wkladami lodowymi, ktore trzymaja napoje w niskiej temperaturze.
Kazdy podchodzi, napelnia swoj talerz i siada w wygodnej pozycji delektujac sie daniami.
Zobaczcie sami, co mozna zjesc na toskanskim przyjeciu:
Ficattole domowej roboty, przygotowane z maki zytniej, jedna ze specjalnosci rejonu Mugello
A na deser ciasto cytrynowe oraz tzw. mignon z cukierni...
Co Wy na to? Czy przyszla Wam ochota na biesiadowanie?
stanowczo tak:)
OdpowiedzUsuńMam to szczescie,ze biesiadujemy z sasiadami bardzo czesto! Z jakiejs okazji albo z okazji braku okazji :))
OdpowiedzUsuńLetnie wieczory wlasnie po to sa!
Zimowe tym bardziej...
Jak dobrze, ze zaczynamy zmieniac nawyki jedzeniowe. I troche poschlebiam, ale to fakt, takze dzieki Twojemu blogowi. Gdybym tescia poczestowala przysmakami j/w to dlugo byloby to wspominane jako...Ale kolejne pokolenia gotuja i ucztuja inaczej, lepiej. Nie przekreslam polskiej tradycyjnej kuchni, uzupelniam tylko, niech ewoluuje; Byla Bona i pojawila sie wloszczyzna :)
OdpowiedzUsuńI mi przyszla ochota na biesiadowanie. A Ty tam bylas i specjalami się raczylas?
Najbardziej przypadly mi do gustu bruscehtte al pomodoro- zapiekane buleczki z pomidorem i bazylia. pychota, zjadlam z 5 albo i wiecej...
UsuńJa jestem za biesiadowaniem i jedzeniem, mniam :)
OdpowiedzUsuńjak najbardziej za!!!!
OdpowiedzUsuń