Z samego rana poszlysmy do urzedu, by dowiedziec sie jak sie maja sprawy z przedszkolem Julci. Wiesci nie napalaja optymizmem, bo Julcia jest dziesiata (ostatnia) na liscie oczekujacych do naszego przedszkola. Byc moze Pistoia dostanie jakies pieniadze z regionu i wtedy jest nadzieje, ze dzieci "oczekujace" wskocza na liste - mowi pani w urzedzie.
Nastepnie zajrzalysmy do centrum miasta. Przywitalysmy Irene w piekarni. Kupilysmy kawalek pizzy i schiacciaty.
Na ryneczku slonce przygrzewalo tak mocno, ze sprzedawcy warzyw i owocow zaczeli rozwieszac plachty materialow, ktore dawaly troche cienia. Niektorzy porozbierali sie na maksimum.
Natomiast panom wiecznie plotkujacym przy miesnym nadal chlodno, jak widac na zdjeciu ponizej:
Jezus zaszyl sie miedzy krzeslami restauracji i obserwowal sytuacje na targu. Podeszlam do niego i jak zawsze zamienilam kilka slow.
Nadeszla rowniez pora odwiedzenia mojej tesciowej, ktora juz od progu przywitala mnie siata wypchana po brzegi:
karczochami w oliwie,
fenkulem w oliwie z natka pietruszki,
zarobionym ciastem na pizze plus mozzarella,
sloikiem pomidorow,
swiezymi ravioli ze szpinakiem i ricotta...
Zapowiedziala, ze jutro zrobi...karczochy!! Blagalam, zeby nie. Ale znajac ja, moje prosby nic nie pomoga.